Od najwcześniejszych czasów życie na statkach i okrętach ujęte było w karby dyscypliny. Oznaczało to, że życie na morzu było normowane przepisami, które pozwalały na stosowanie różnych kar. Kary za naruszenie dyscypliny na statkach żaglowych były bardzo surowe i gdyby je w pełni stosowano, nastąpiłoby zdekompletowanie załóg. Kapitan miał do dyspozycji cały wachlarz różnych kar, mimo to starał się tak je wymierzać, aby nie powodowały zmniejszenia stanu załogi, ani nie czyniły poszczególnych członków załogi niezdolnymi do wykonywania swych codziennych obowiązków. Jedynie niezwykle ciężkie przewinienia karano śmiercią, tam zaś, gdzie było to możliwe, zmieniano najwyższy wymiar kary na chłostę bądź przeciąganie skazanego pod stępką okrętu, co i tak najczęściej kończyło się śmiercią. Około 1750 roku wydawane wyroki stały się najsurowsze i najbardziej brutalne. Trwało to do początku następnego stulecia, ale dopiero około 1830 roku zrobiono pierwszy, zdecydowany krok ograniczając stosowanie kary cielesnej we flotach wojennych. Jednak dopiero w 1879 roku nastąpił całkowity zakaz stosowania kar cielesnych. Ostatni znany przypadek wymierzania kary cielesnej we flocie angielskiej zanotowano w 1882 roku.
Najczęstszym rodzajem była kara chłosty. Na XVIII–XIX-wiecznych żaglowcach winnych zwyczajowo karano na pokładzie, przy głównym maszcie, w obecności całej załogi. Wykonawcami byli najczęściej najbliżsi koledzy, którzy wymierzali karę za pomocą dziewięcioogonowego bicza (kota). Kara chłosty, w zależności od rodzaju przewinienia oraz humoru kapitana, który wyznaczał liczbę batów, mogła być bardzo ciężka dla winowajcy i skończyć się dla niego kalectwem. Trzeba dodać, że w wielu przypadkach winny musiał sam zrobić taki bat, a często musiał zapleść węzły z kawałkami metalu. Pociągnięcie takim kotem potrafiło zerwać kawałki skóry.
We flotach wojennych Francji, Anglii i Rosji kary za bluźnierstwo i przekleństwa nie były wcale lżejsze. Niekiedy wystarczyła grzywna, kiedy indziej, w przypadku recydywy, skrobano się język winowajcy ostrym nożem, bądź wypalano w nim dziurę. Gdy i te kary nie pomagały, zakładało się skazanemu na szyję drewniany kołnierz i wypalało na jego ciele znaki piętnujące. Bywało, że zgodnie ze wspólną umową za każde przekleństwo płaciło się ustaloną grzywnę. Jak z tego wynika, przeklinanie niekoniecznie należy do marynarskich cech, a zwalczało się je z całą surowością.
Za bójkę na pokładzie z równym sobie marynarzem winowajcę zakuwało się w kajdany i zamykało na całą noc do aresztu, by rano wymierzyć krewkiemu żeglarzowi dwanaście uderzeń dziewięcioogonowym biczem. Za wyciągnięcie w czasie bójki noża, przepoławiało się dłoń temu, który uczynił to pierwszy. Jeżeli zaś obie strony walczyły na noże, wówczas obydwu przybijało się sztyletem dłonie do masztu. Gdy jeden z marynarzy zabijał drugiego, mordercę przywiązywano się do zwłok ofiary i wraz z nimi topiono w morzu.
Kary za kradzież wymierzano winowajcy w następujący sposób: załoga ustawiała się wokół pokładu, każdy z wiązką konopnych powrozów, z jakich robiono liny. Winowajcę zaś, obnażonego do pasa prowadzono lub ciągnięto przywiązanego do gretingu, każdy z załogi uderzał go po plecach. Przed winowajcą kroczył tyłem oficer z wyciągniętą szablą, pilnując by nie szedł on zbyt szybko, zaś z tyłu pomocnik oficera, aby skazany nie szedł zbyt wolno. Na koniec jeszcze bosman „dorzucał" tuzin swoich razów. Potem myto nieszczęśnika w słonej wodzie i musiał wrócić do swojej pracy. Bieg przez rózgi traktowano jako karę doraźną.
Rodzaje kar były bardzo różne, czasami zależały od pomysłowości kapitana jak np. za kradzież kawałka wołowiny ukarano dwóch marynarzy w ten sposób, iż przywiązano im kawałek surowego mięsa wokół szyi, który kołysał się na ich piersiach jak krawat. Reszta załogi podchodziła po kolei do ukaranych i nacierała im usta tym mięsem.
Służba morska zawsze wymagała od marynarzy żelaznej dyscypliny i odpowiedzialnego działania, jednak teraz nie stosuje się tak drastycznych kar jak kiedyś, choć są stosowane sankcje dyscyplinarne, zgodne z przepisami Kodeksu pracy.