Tato mój w Świnoujściu żył I rybakiem morskim był, Miał swój kuter i sieci, i kupę dzieci, I pracował ile sił. |
|
Ref. : A metodę taką miał, |
Jeśli świeczka zgasła w lot,
Tato w palcach skręcał knot,
Mówił: "Dmucha za wiele, wyjdę w niedzielę,
Jestem rybak, a nie szprot."
Kiedy płomień równy był,
Tato dalej w łóżku gnił,
Mówił mamie: "Kochana, czekam do rana,
Walczyć z flautą nie mam sił."
Jeśli płomień szedł na West,
Tato mówił: "Dobra jest."
Brał ze dwie półlitrówki, by trafić w główki,
Sprawdzał, jak z tą rybą jest.
Jeśli płomyk szedł na Nord,
Tato też opuszczał port.
Gdy zapalał maszynę, miał taką minę,
Jak ciut, ciut zalany lord.
Jeśli ognik szedł na East,
Tato w szklance moczył pysk
I tak mruczał: "Nie płynę w tą złą godzinę,
Po co zwiedzać mam Bałtijsk?"
A kiedy dość pływania miał,
Stary kuter w spadku dał,
No i teraz codziennie, zawsze niezmiennie,
Robię tak, jak tato chciał.